Forum www.ludzieswiata.fora.pl Strona Główna www.ludzieswiata.fora.pl

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Opis podróży-Turcja

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ludzieswiata.fora.pl Strona Główna -> Najpiękniejsze miejsca
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mimi
Admin-ka
Admin-ka



Dołączył: 07 Paź 2007
Posty: 224
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Poznań

PostWysłany: Śro 9:28, 24 Paź 2007    Temat postu: Opis podróży-Turcja

Zamieszam tutaj opis Turcji, pisany przez dziewczynę, która wyjechała na wymianę studencką do tego pięknego kraju.

Część 1

W paszporcie wlepiona wiza, szafa ogołocona z chyba wszystkich jasnych, lekkich ubrań, organizm uodporniony na żółtaczkę, dur brzuszny, tężec i błonicę, a nawet na malarię (tyle szczepionek naraz!) i…jesteśmy w Turcji! Co prawda w wyobraźni zawsze Azja wiązała się ze skośnymi oczami, ale temu między innymi służą podróże – rozwiewaniu stereotypów.
Dokładnie rzecz ujmując – jesteśmy w Azji Mniejszej, na terenie Anatolii. Minął już tydzień naszego pobytu w Adanie, na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego. Samo miasto nie jest ciekawe z turystycznego punktu widzenia - jego główne atrakcje to meczet Sabanci Merkez Camii, uważany za największy w Turcji (a może nawet na całym Bliskim Wschodzie), ufundowany w latach 90-tych przez jedną z najbogatszych tureckich rodzin oraz kamienny most z czasów Justyniana I (ponoć najstarszy most używany współcześnie). Co więcej, Adana wyróżnia się kampusem uniwersyteckim, o którym tutejsi mówią, że jest najładniejszy w kraju. Biorąc pod uwagę położenie nad jeziorem koloru turkusowego, wszechobecne palmy i widok na góry - nie ma powodów, żeby nie dawać wiary tym pogłoskom. 20 studentów z Europy przyjechało do Adany w szczytnym, acz bynajmniej nie łatwym celu – mamy nauczyć się porozumiewać w języku potomków Osmanów.
Wspomnienia z podróży do Turcji to w skrócie: ból głowy w trakcie lotu, widok uschniętej całkiem trawy w okolicy lotniska w Stambule, gdzie się przesiadaliśmy i pierwsze zetknięcie z islamem: widziane z góry minarety zamiast wież kościołów i dodawana do wszystkich „przekąsek” karteczka informująca, że nie zawierają one wieprzowiny. Po wyjściu z samolotu u kresu podróży kolejne nowości – najpierw po raz pierwszy widziane przeze mnie w naturalnym środowisku PALMY, a zaraz potem scena witającej się rodziny: mężczyźni całujący się w policzek (to bynajmniej nie archaizm! - później wielokrotnie widziałam młodych chłopaków, oddających się temu rytuałowi) i wnuczka witająca babcię ucałowaniem ręki i przyłożeniem do niej czoła.
Kolejnym (dużym) zaskoczeniem było miejsce naszego zakwaterowania – każdemu z nas dostał się pokój jednoosobowy z łazienką, aneksem kuchennym, lodówką, łóżkiem, sofą, balkonem i moskitierami w oknach…jednym słowem: nic, co przypominałoby nasze polskie akademiki (z jedną kuchnią, a czasem i łazienką, na piętro). Szybko wyszło na jaw, że pokoje te przewidziane są tylko dla „przyjezdnych” - tutejsi studenci kwaterowani są w akademikach z pokojami 6-osobowymi. Na szczęście dla nas władze uczelni dbają pierwszego jej wizerunek w oczach zagranicznych studentów oraz naukowców. Odnośnie kampusu tyczy się jeszcze jedna ciekawostka – przejeżdżają tędy autobusy miejskie, którymi w obrębie uczelni można się bezpłatnie przemieszczać. Trąbią one dosłownie na każdego, kto znajdzie się w obrębie wzroku kierowcy, pasażerów zabierają nawet co kilka metrów (zatrzymywanie się tylko na wyznaczonych miejscach absolutnie NIE obowiązuje). Przy wyjeździe z kampusu personel takiego autobusu powiększa się o osobę, pełniącą funkcję „naganiacza” – wychodzi on z pojazdu na każdym przystanku i donośnym głosem informuje przechodniów o kierunku jazdy, pospieszając przy tym potencjalnych pasażerów niecierpliwym gestem. To akurat wydało mi się typowo tureckie.

Już pierwszego dnia po przyjeździe, wyposażeni w duże ilości zapału i szczerej woli, zmierzyliśmy się z językiem tureckim… Starcie nasze trwa już 5 dni – po czyjej stronie jest szala zwycięstwa, okaże się wkrótce – jak poznamy wyniki dzisiejszego testu…Pocieszająca w tureckim jest nieskomplikowana gramatyka – deklinacja, w przeciwieństwie do naszego ojczystego języka, jest dość regularna, chciałoby się rzec: „litościwa” dla uczniów. Trudności może przysparzać natomiast wymowa (na próbę polecam słówko „iyiyim”). Po pierwszym tygodniu potrafimy już przedstawiać się, liczyć i zadawać podstawowe pytania typu „Czy jesteście rolnikami?” – a to już coś!
Grupa uczniów na EILC (Erasmus Intensive Language Course) składa się w większości z sąsiadów: poza nami i trójką innych Polaków jest pokaźna reprezentacja z Czech i z Niemiec, a poza tym tylko Hiszpan i Francuz (z Czechami połączyły nas sentymentalne rozmowy o „Kreciku”, a przy okazji wyszło na jaw, że babcia jednego z nich dała mu na drogę czeską wersję „Pszczółki Maji”).
Poza nauczycielami tureckiego zajmuje się nami spora grupa naszych rówieśników Turków, sprawujących funkcje tzw. peer-students. Bardzo przydatna jest to „instytucja”, bo znacznie usprawnia załatwianie wszelkiego rodzaju spraw: od wymiany waluty począwszy na kupnie butów skończywszy. Któregoś dnia wybraliśmy się większą grupą na oględziny Sabanci Merkez Camii …niezapomniane to było przeżycie…Czytałam wcześniej w przewodniku, że zdarzają się gorliwi „dozorcy”, którzy nakrywają nieodpowiednio odziane kobiety w coś na kształt peleryny – ale nie spodziewałam się, że akurat na takiego trafimy, i że akurat nas uzna za „niewłaściwie odziane” (zawsze wierzyłam, że ubieram się raczej skromnie…)! Wszystkie dziewczyny w bluzkach na ramiączka przystrojone zostały w długie, kolorowe koszule i obowiązkowe chusty na głowę (jedna z nas dodatkowo dostała długą spódnicę). Oczywiście z pokorą przyjęłyśmy ichnie pojęcie przyzwoitości – tyle, że przypominałyśmy bardziej Cyganki niż muzułmanki. I chyba nie tylko nam się tak wydawało, bo obca nam zupełnie muzułmańska dziewczyna poprosiła o wspólne zdjęcie…
Prawdziwy powiew Wschodu poczułam właśnie tam - wieczorem, gdy muezin wzywał wiernych zawodzącym śpiewem na modlitwę, a przed oczami mieliśmy kopułę wielkiego meczetu z 6 minaretami… obrazek rodem z „Alladyna”.
W Adanie niespodziewanie zaskoczył nas turecki kebab, który zresztą stąd właśnie pochodzi… Wydawało nam się, że doskonale wiemy, co się kryje pod tą obco brzmiącą nazwą, tymczasem w praktyce okazał się czymś zupełnie innym! „Kebap” (tak, pisane przez „p”) to bowiem zmielone mięso z jagnięcia uformowane w pasek, ułożone na chlebie typu „pita” i otoczone mnóstwem pietruszki, cytryną i przeróżnymi warzywnymi „przystawkami” – resztę niechaj dopowie fotografia.
Jeśli chodzi o „sprawy różne”, wspomnę jeszcze zaciekawienie, jakie wywołała w nas specyficzna konstrukcja tutejszych toalet – nie chodzi nawet o popularne tutaj dziury w podłodze, ale klasyczne „european toilets” wyposażone w „dozownik” wody (skierowany mniej więcej na wysokości klapy w stronę ”siedzącego”), z którego po odkręceniu odpowiedniego kurka (do wyboru z ciepła lub zimną wodą!) wytryskuje ona pod ciśnieniem. Okazuje się, że jest to tutejsza metoda na zachowywanie higieny (jak się dowiedzieliśmy: „papier toaletowy uważany jest za zbyteczny luksus”). Przyznam, że od tamtej pory uważnie przyglądam się wszelkim napotykanym ubikacjom i rzeczywiście – wszystkie są takie same! Co kraj, to obyczaj, a co klimat, to inne metody radzenia sobie z jego niebezpieczeństwami! W rozmowie zapytałam kiedyś Turczynkę, przebywającą przez pół roku na wymianie w Krakowie, o różnice kulturowe, które jej najbardziej doskwierały…była co najmniej zniesmaczona brakiem tego typu urządzeń w naszym kraju!! – a nam się wydaje, że to Turcy są barbarzyńskim narodem…
Odnośnie klimatu…hmmm…. powiedzmy, że z mokrym ręcznikiem na głowie i w towarzystwie wiatraka można sobie z nim JAKOŚ radzićJ Za sprawą wysokiej temperatury i dużej wilgotności powietrza, pocenie się jest tutaj niewystarczającym mechanizmem obrony przed przegrzaniem (przy dużej wilgotności powietrza pot słabiej paruje, a więc nie obniża się temperatura ciała), dlatego godziny okołopołudniowe wszyscy zgodnie spędzamy na klasycznej sjeście.
W trakcie nadchodzącego weekendu zamierzamy wychylić nieco nasze ciekawskie nosy poza granice Adany - wybierzemy się nad Morze Śródziemne, a potem do ruin hetyckiego osiedla w Karatepe. Zobaczymy, jak wygląda turecka prowincja…



Część 2

W trakcie czterotygodniowego pobytu w południowo-wschodniej Turcji spotkało nas już całkiem sporo atrakcji. Mieliśmy okazję odwiedzić ruiny starożytnych hetyckich miast, obserwowaliśmy na żywo produkcję sławnych tureckich dywanów, pływaliśmy łódką wzdłuż skalistych wybrzeży Morza Śródziemnego o niesamowicie przejrzystej, głęboko turkusowej, ale za to paskudnie słonej wodzie (podsumowanie Łukasza: „Ty…tak jak na filmach! Tyle, że w 3D!!”), wreszcie - przeżyliśmy wschód słońca na Nemrut Dag w towarzystwie 8-metrowych posągów, przedstawiających władcę okolicznych ziem w otoczeniu greckich oraz perskich bóstw (które to osobistości zostały wpisane na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO).
Krajobrazy Anatolii, mnogość antycznych ruin, świadomość przebywania w miejscach, o których mówi Biblia – wszystko to zachwyca i nie pozwala się wkraść znudzeniu. Paradoksalnie tym, co nas do tej pory poruszyło najbardziej, nie były ani zapierające dech w piersiach widoki, ani unikatowe na skalę światową znaleziska, lecz kilkudniowy pobyt w zwyczajnej tureckiej wiosce…
Decyzja o wyjeździe na wschód zapadła dość spontanicznie. Na 2 dni przed wyjazdem, w trakcie wieczornej debaty z zaprzyjaźnionym tureckim małżeństwem (Sevinch i Muratem) wykrystalizował się plan wyprawy, w której w sumie miało uczestniczyć 8 osób – najpierw zdobędziemy szczyt Nemrut (to miał być gwóźdź programu), a stamtąd udamy się do rodzinnej wioski Murata. Jak pomyśleliśmy, tak też zrobiliśmy…
Sama podróż pociągiem w głąb Anatolii trwała prawie całą noc. Wieczorem pierwszego dnia wyruszyliśmy do celu wynajętym busem - samochodem można podjechać niemal pod sam szczyt Nemrutu (w praktyce oznacza to wysokość ok. 2000 m n.p.m.). Z jednej strony udostępnia to zabytkowy obiekt szerszemu gronu odbiorców, z drugiej jednak - pozbawia uczucia „zdobywania” i odkrywania go na własną rękę. Dziesiątki ludzi (niczym druidzi celebrujący wiosenne przesilenie) utworzyły pielgrzymkę maszerującą na górę tuż przed wschodem słońca. Dla tego, co nas tam czekało, rzeczywiście warto było zarwać noc: przed nami barwne show w wykonaniu Natury, za nami liczące sobie ponad 2000 lat monumentalne dzieła pracy rąk ludzkich, pod nami z kolei górski bezkres. W międzyczasie przypomnieliśmy sobie, co to w ogóle znaczy „marznąć”.
Popołudniu tego samego dnia dotarliśmy do naszego kolejnego celu – niewielkiej wioski, położonej w dolinie w pobliżu Besni. Tu się dopiero zaczęło….
Nasz środek lokomocji odjechał wzbijając tumany kurzu na piaszczystej drodze, zostawiając nas niedowierzających w zastaną rzeczywistość. Dookoła malownicze wzniesienia pokryte wapiennymi skałami i porośnięte kolczastymi krzewami. Obok przejeżdża autochton na osiołku, żwawo wymachując przed sobą nogami. Drugi osioł z pobliskiej zagrody wita nas donośnym rżeniem. Wkraczamy w teren „zabudowany” – pniemy się ku górze, mijając ciekawe spojrzenia tubylców (głównie kobiet, odzianych w szarawary i nieodłączne chusty, oraz dzieci). Zanim dotrzemy do domostwa wujków Murata, musimy odwiedzić jego ciotki i babcię (za każdym razem obcałowując się z domownikami hurtowo). Naszym celem jest najwyżej położony dom. Od samego początku czujemy się jakby przeniesieni w czasie: gliniane domy, zagrody dla kóz i owiec pośród skał, prowizoryczne bramy. Oględziny wnętrza budynków są jeszcze większym zaskoczeniem. Za całe umeblowanie służy kredens, półka kuchenna i może jedno czy dwa krzesła (których w zasadzie i tak nikt nie używa) - funkcję stołów, krzeseł i łóżek z powodzeniem pełnią kilimy (dywany) i wszelkiego rodzaju poduszki. Bliskowschodnim zwyczajem, praktykowanym od starożytności, noc spędza się tutaj na dachu. Za dnia życie toczy się w pozycji „po turecku” – a jakżeby inaczej? Ściany każdego z pomieszczeń ozdobione są mniejszymi dywanikami i czasem fotografiami najstarszych z rodziny. Kuchnia jest bardziej spiżarnią niż kuchnią w naszym tego słowa znaczeniu. Gotowanie odbywa się bowiem przy drzwiach wejściowych – cały osprzęt to wnęka w ścianie i „ruszt”. Za opał służą gałązki krzewów, które mogą być zbierane jedynie w specjalnie wyznaczonym terminie. Niewiarygodnym się wydaje, że te rzadkie karłowate zarośla są tutaj jedynym źródłem energii cieplnej. „Łazienka” znajduje się w plenerze… rolę toalety pełnią „kryjówki” w pobliskich skałach, ale i tutaj obowiązuje pełna higiena – każdy zamiast papieru zabiera ze sobą dzbanek napełniony wodą (po którymś razie można to nawet polubić…).
Zaraz po naszym przybyciu stykamy się z turecką gastronomią – na wstępie obowiązkowo ajran, czyli jogurt wymieszany z wodą i z solą (brzmi podejrzanie, ale naprawdę skutecznie gasi pragnienie). Niedługo potem potwierdza się to, co do tej pory traktowałam jako dowcip – oni naprawdę chcą na nasze przybycie zabić kozę!!! Cały „zabieg” odbywa się tuż za domem, wśród skał, pod drzewem. Cała męska część naszej drużyny z zaciekawieniem aktywnie w niej uczestniczy – a to któryś przytrzyma głowę, a to pomoże obedrzeć ze skóry…Płeć bardziej wrażliwa dołączyła na sam koniec - kiedy na gałęzi wisiało już praktycznie samo mięso a rzuconym obok żołądkiem bawiły się dzieci (dobierały się również do głowy, ale wtedy zainterweniowali dorośli).
Kolację (czyt. rzeczoną kozę) spożyliśmy na dachu, po czym długo w noc rozmawialiśmy z gospodarzami za pośrednictwem Sevinch. Zasypywaliśmy ich pytaniami o szczegóły codziennego życia, o tradycje, o przeszłość – słowem o wszystko, co mogło przybliżyć nam nowopoznaną kulturę. Cierpliwie, a może nawet z zadowoleniem, przyjmowali naszą dociekliwość. Szybko okazało się, że siedzący przed nami Turcy to Kurdowie….i że jedno wcale nie wyklucza drugiego.
Do tamtej pory większości z nas Kurdowie kojarzyli się z terroryzmem, z zamieszkami na Bliskim Wschodzie, z dążeniem do utworzenia niepodległego Kurdystanu. Jako nacja, jeszcze w XIX w. stanowili oni jedną z wielu składowych Imperium Ottomańskiego. Po jego rozpadzie, mimo międzynarodowych traktatów gwarantujących Kurdom niepodległość, ich ziemie zostały podzielone między Turcję, Persję (dzisiejszy Iran), Irak oraz Syrię. Bezpośrednią przyczyną złamania obietnic było odkrycie na terenie Kurdystanu złóż ropy naftowej – wówczas istnienie tam niepodległego państwa nie było już nikomu na rękę... Obecnie Kurdowie uważani są za najliczniejszy naród bez własnego państwa – ich populację szacuje się na ok. 25 mln, z czego najwięcej, bo ok. 12 mln, mieszka na terenie Turcji. Przez wiele lat Kurdowie spotykali się w Turcji z dyskryminacją: zakazano posługiwania się językiem kurdyjskim oraz obchodzenia tradycyjnego kurdyjskiego święta nowego roku. Pozbawiono ich odrębnej narodowości, nazywając ich Turkami górskimi. W celu dezintegracji kurdyjskiej społeczności miały miejsce przesiedlenia w głąb Anatolii. Obecnie, w obliczu starań o członkostwo w UE, Turcja złagodziła swoją politykę wobec Kurdów. Akty terroru ze strony kurdyjskich separatystów były w dużej mierze efektem działalności Sowietów. Podjudzając Kurdów, chcieli oni osłabić Turcję, która stanowiła zagrożenie jako propagator idei wolności w regionie Bliskiego Wschodu. Obecnie najbardziej wojownicza jest komunistyczna Partia Pracujących Kurdystanu (PKK) - wpisana na listę organizacji terrorystycznych przez USA i Unię Europejską.
Nic zatem dziwnego, że w naszych wyobrażeniach „Kurd” jawił się jako wrogi Turkom partyzant wyposażony w kałasznikowa. Tym większe było nasze zdziwienie…
Mieliśmy szansę zetknąć się z narodem kurdyjskim od całkowicie innej strony. Rozmawialiśmy z Kurdami, którzy czują się Turkami… Jak mówią, ich dziadkowie walczyli wspólnie o wolny kraj, łączyły ich te same cele. W Turcji żyje im się na tyle dobrze, że nie widzą powodu, dla którego mieliby walczyć o utworzenie odrębnego Kurdystanu. Partyzanci i terroryści to w ich mniemaniu marionetki obcych rządów, w których interesie jest osłabienie Turcji. Na co dzień posługują się językiem kurdyjskim, ale znają też turecki. Wyznają islam. W paszporcie wpisaną mają narodowość turecką … Są zadowoleni z lokalnych władz - niedawno doprowadzono do wioski elektryczność, znajdują się pod opieką lekarza, mają dostęp do korzystnych pożyczek na rzecz rozwoju rolnictwa. Rozmowa z tymi ludźmi całkowicie zmieniła nasze poglądy na kwestię kurdyjską. Jednocześnie uświadomiła nam, jak często poznajemy jedynie wycinek rzeczywistości i jak często życie zwyczajnych ludzi drastycznie odbiega od tego, o czym słyszymy w radiu czy w telewizji.
Kurdowie, z którymi mieliśmy styczność, trudnią się rolnictwem – utrzymują się z hodowli kóz i owiec oraz uprawy winogrona i pistacji. Sami wytwarzają chleb (podobny do naszych naleśników), jogurt oraz ser. Zastanawiające jest, jak niewiele potrzeba im „z zewnątrz”. W porównaniu z naszym stylem życia są niemalże samowystarczalni.
W trakcie całej wizyty nieustannie doświadczaliśmy niesamowitej tureckiej gościnności. Drugi dzień naszego pobytu przyniósł śmierć następnej kozie, ponieważ kolejny wujek chciał okazać nam w ten sposób swoje uszanowanie (postanowiliśmy wówczas wyjechać, zanim zjemy wszystkie zwierzęta z tej wioski…). Nieustannie częstowano nas herbatą, pistacjami, migdałami… Mimo że nie mogliśmy się swobodnie porozumiewać, na przeróżne sposoby okazywali nam swoją sympatię.
Wyjechaliśmy z wioski pokrzepieni nauką szczerej, prostej gościnności, bogatsi o niezapomniane wrażenia, worek migdałów - a dziewczyny dodatkowo z nowymi chustami na głowę.



Autorem tekstu jest AGATA.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.ludzieswiata.fora.pl Strona Główna -> Najpiękniejsze miejsca
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
Regulamin